29 lipca 2010

Rocznica... (przepraszam za literówki, problem techniczny)

Rocznica. Doczekałam się;)
Z tej okazji, naturalnie, kilka wspomnień...

Kiedy wspominam swój slub myslę, że nie mógł być piękniejszy. Wesele zresztą też.
Cała ceremonia zaplanowana była - jak to teraz bywa - ponad rok wczeniej. Byłam wówczas jeszcze na studiach. Glowę zamiast nauki zajmowaly mi suknie, kolie, walce itp. Chciałam, by bylo magicznie.
Najważniejszymi dla mnie były slub koscielny i pierwszy taniec.
Jesli chodzi slub, udało nam się umówic z panią,która jest pierwszorzędną spiewaczką operową. Wspaniała, ciepła osoba, obdarzona głosem wywołującym dreszcze.. Miała nam zaspiewać Ave Maria oraz jedną piesń przez siebie wybraną (to było cos, co miało charakter piesni koscioła protestanckiego, niemniej jednak wypadło rewelacyjnie). Chciałam, by spiewała też podczas naszego wejscia do koscioła, lecz nie było takiej możliwosci, bo od zawsze na wejsciu gra i spiewa organista. W czasie planowania tego najważniejszego dnia uległam fascynacji utworami zespołu TGD. Szczególnie pokochałam "Mój ląd", który zamiesciłam poniżej.
Podczas imprezy weselnej mial nam grac zespól prowadzony przez rodziców mojej koleżanki. Cala ta rodzinka jest niezwykle muzykalna i przesympatyczna. Kiedy się spotkalam z Ewą w celu podjęcia decyzji odnosnie tego, czy zdecyduję się na usługi zespolu jej rodziców, powiedziałam jej o mojej fascynacji TGD. Powiedziałam to zupełnie przypadkowo, po czym Ewa spytała, czy nie chciałabym, aby ona zagrała mi moją ulubioną melodię na flecie podczas ceremonii. Bylam w szoku, bo slyszałam, że gra na flecie, ale to... Zaskoczyła mnie i uszczęsliwiła jednoczesnie. Ustaliłysmy, że zagra "Mój ląd" w srodku ceremonii zaslubin. Dodam, że utwór ten był jej kompletnie nieznany.
Z racji tego, że studiowałam, zaprosiłam na wesele kilka najbliższych mi osób, natomiast dla wszystkich pozostałych członków mojej grupy przygotowałam własnoręcznie wykonane zaproszenia na sam slub. Liczyłam, że mimo wakacji, kilku osobom uda się przybyć. Zaprosiłam też naszego grupowego "rodzynka" - Piotra, który powiedzial, że postara się być na moim slubie. Na kilka dni przed tym dniem jednak Piotr wysłał mi sms-a w którym poinformował mnie, że niestety nie uda mu się przyjechać. Zrobiło mi się smutno, bo to była jedyna osoba z grupy, która zapewniala, że przyjedzie...
Nadszedł dzień slubu.
O poranku przywitało mnie piękne slońce. To już sprawiło,że byłam w dobrym nastroju, ale nie miało się na tym skończyć... ;)
Wszystkie przygotowania poszły dobrze. Tradycyjnie, ubieranie się w suknię w towarzystwie przymykającego co jakis czas oczy kamerzysty, powitanie w domu młodego i gosci, błogosławieństwo pełne łez i droga do koscioła. Dreszcze przeszły mnie gdy ujrzałam nasze wynajęte auto. Ciemne, błyszczące, niezwykle eleganckie, a przystrojone w delikatne róże i piórka, tańczące z każdym najlżejszym podmuchem wiatru...
Zajechalismy do koscioła. Czas wchodzić.
Patrzę przed siebie, nie ma niestety nikogo poza koleżankami zaproszonymi na wesele. Ale to nic, i tak jest pięknie. Patrzę na ołtarz. Cudnie przystrojony. A na prawo od oltarza jako lektor stoi Piotr. Zaplanowal to. Umówil się z naszym proboszczem (pomimo iż Piotr mieszka w innym miescie) że to on odczyta dla nas słowa "milosc cierpliwa jest..."
Wzruszyłam się.
Chce mi się plakać, ale nie, trzymam się mocno, bo makijaż taki cudny...
I jeszcze jedno..
Wchodząc do koscioła nie słyszę spiewu organisty. Nie słyszę też naszej spiewaczki. Slyszę "Mój ląd".
Ewa SPIEWA...


Pierwszy taniec też był ważny. Już półtora roku przed slubem chodzilismy na naukę tańca towarzyskiego. Ukończylismy pierwszy stopień, potem kontunuowalismy w celu opracowania ukladu walca angielskiego.
Nasi rodzice nic nie wiedzieli. Ani o tym, że tańczymy, ani o tym, iż planujemy zatańczyć na weselu prawdziwego walca.
Długo szukałam odpowiedniego utworu. Moja mama zawsze marzyła, bym zatańczyla do walca z "Nocy i dni", jednak nie chciałam tego, bo melodia jest smutna, a mama taka wrażliwa... ;)
Jako że jestem nieco staroswiecka (często smieję się, że powinnam się urodzić w epoce długich sukni i chadzania na bale), szukalam starej melodii. Walc wykonany przez Nat King Cole mnie Oczarowal;) Postanowilismy, że do niego własnie zatańczymy podczas naszego wesela. Członkowie orkiestry zaproponowali, że wykonają utwór w polskiej wersji (Zbigniew Wodecki), jednak odmówilismy. Walc straciłby swój przedwojenny czar. Puszczono więc walca z plyty, w oryginale, który zamieszczam poniżej...



Ach, co byl za slub... ;))

Teraz pozostaje wspominać.
Pozostaje uronić łzę na znak wdzięcznosci losowi, że bylo tak idealnie...

Kochani rozmarzylam się na calego;) Muszę już jednak zejsc na ziemię.
Zaraz biegnę do kosmetyczki. Dodam, że nastrój dzisiejszy daleki od tego sprzed pięciu lat. Otóż w nocy jakis paskudny komar pogryzl mnie w usta i teraz mam spuchnietą wargę z jednej strony;( Ale od czego ma się męża, który zawsze pocieszy w chwili smutku
"kochanie, kiepski fachowiec z tego goscia, który ci botoks wszczepił"
;D

Wiem, że to przeczytasz.
Kocham Cię.

Mając w nadziei, że czeka mnie wspanialy weekend, życzę tego i Wam;))

A to na życzenie przemiłej osóbki z Miejsca Sympatycznych Klimatów:



28 lipca 2010

Dziadkowa witrynka ukończona;)

Witam Was serdecznie..
Przedstawiam dziś zdjęcia szafy, jako że już powędrowała do zadowolonych właścicieli;)
Cieszy mnie to, że zdążyłam ją skończyć przed weekendem - w sobotę wyjeżdżam, będę więc spokojna z racji ukończonej pracy...

Dla osób, które były zainteresowane sposobem przerabiania mebelka: najpierw skrupulatnie obskrobałam wykałaczką wszelkie przypadkowe "maźnięcia" z poprzedniego malowania (nie zmywałam, by nie usunąć miedzianej farby); następnie pomalowałam szafkę białym akrylem, nakładając kilka warstw, by pokryć seledyn; po wyschnięciu postarzyłam mebel przecierając go akrylową czernią (najmniejszym pędzlem) i malując rzeźbienia popielem, a na końcu zabezpieczyłam satynowym lakierem do drewna;)

Jako pierwsze prezentuję zdjęcia "przed":





Tutaj już natomiast witryna po metamorfozie ;) :












Pomimo braku moich komentarzy zaglądam do Was często i po cichu niektórym zazdroszczę wspaniałego wypoczynku oraz weny... ;) Mnie czeka krótki weekend poza domem, jednak dobre i to. Powoli się szykuję, czyli teraz, możnaby rzec, przeprowadzam metamorfozę siebie samej ;D bo ostatnimi czasy straszę nieco... Dziś idę robić włoski, pojutrze lecę do kosmetyczki.. cóż, po ciężkiej pracy pora na przyjemności. W rzeczy samej, czeka mnie romantyczny weekend we dwoje, trzeba się zrobić na bóstwo;))
Ściskam mocno wszystkich, którzy poświęcają swój czas, by do mnie zajrzeć!! ;)

24 lipca 2010

Obserwatorzy

Witam serdecznie.
Chciałabym, by zgłosiła się do mnie osóbka, która jako setna zapisała się do moich obserwatorów;)
Czekam cierpliwie..
Pozdrawiam!!

23 lipca 2010

Zrobiłam zegar;)

Witam cieplutko..

Wczoraj po ukończeniu witryny postanowiłam zająć się zegarem mamy. Wisiał kiedyś w kuchni taki pospolity, plastikowy, w dodatku żółty;) Rozłożyłam to to na części pierwsze, pozostawiając jedynie cyberblat (papierowy) i mechanizm. Reszta wylądowała w koszu.
Do wykonania zegara wykorzystałam grubą sklejkę. Wycięłam cyferblat, nakleiłam na drewno, zamocowałam mechanizm, następnie zabrałam się do ozdabiania. Dookoła tarczy namalowałam rameczkę, a na jej środku mały ornament i kilka napisów (inspirowałam się pięknymi zegarami znalezionymi w internecie). Mając na uwadze kuchenne przeznaczenie zegara, skorzystałam z techniki decoupage'u, znalazłam bowiem w szufladzie ładne serwetki z motywem zdobnych sztućców. Na końcu polakierowałam i... gotowe;)
Nie wiedziałam jak mama zareaguje gdy zobaczy swój nowy zegar, ale była zachwycona;)

Tak wyglądał wcześniej...



a tak wygląda teraz...






Do kompletu wykonałam trzy obrazki, które sfotografuję gdy zawisną na ścianie, gdyż są już u mamy. Zrobię też zdjęcia kuchni po remoncie. Zmiana jest porażająca, choć nie wydano wiele pieniędzy - mebelki niedrogie, szafka ze staroci, półki własnoręcznego pomysłu i wykonania... ale jest naprawdę słodko;)
Pozdrawiam!!
;)

22 lipca 2010

Zadanie wykonane..

Witam...
Skończyłam przerabiać witrynę ;)
Efekt mnie bardzo zadowolił, jednak fotografią podzielę się po odbiorze mebelka. Ciekawa jestem - gdyż jeszcze nie znam - opinii właścicieli... Nad witrynką pracowało mi się wspaniale, być może dlatego, że strasznie przypadła mi ona do gustu. Jest śliczna, no i ta świadomość, iż została odziedziczona przez właścicielkę po dziadku... być może duch dziadka czuwał nad moją reką strzegąc, bym czegoś nie popsuła ;))

Oto cząsteczka mojej pracy..




Teraz odpoczywam. Mam chwilkę, bo czeka mnie jeszcze dużo pracy. Zamierzam wykonać kilka drobiazgów do nowej kuchni mamy. Kochana moja tak już zmęczona tym remontem... chcę sprawić jej przyjemność. No i... muszę nadrobić zaległości w wykonywaniu rustykalnych dodatków dekoracyjnych. Dostałam kilka dni temu przemiłego maila.. poczułam się zaszczycona tym, że tak doceniono moją pracę. Wspaniały zastrzyk szczęścia... ;)
Życzę miłego wieczoru... ;)

20 lipca 2010

Sumienność córeńki;)

Witam..
Pochłonęło mnie na dobre;) W przerwach między pomaganiem w remoncie u mamy a malowaniem szafy staram się utrzymać dom w ryzach... mam wrażenie, że niedługo stanie się coś strasznego.. to znaczy albo przygniecie mnie ciężar niepotrzebnych rzeczy rzucanych tu i ówdzie, albo spadnie na głowę deszcz ubrań w pośpiechu wpychanych do szaf... :/
Nie mam na nic czasu, mimo to postanowiłam napisać o tym, co ostatnio zwojowała moja mała księżniczka;)
Otóż któregoś wieczoru tatuś kazał córeczce posprzątać pokój. Wspomnę, że jak na czterolatkę, potrafi zrobić niezły armagedon... Niunia ociągała się, narzekała, stroiła miny, a to z lenistwa, a to z - rozumianej przez nas - drażliwości pogodowo-upałowej. Zwykle mała zasypia z bajką (czytanie do snu ją jakoś nie pociąga). Codzienny szantaż rodziców polega na tłumaczeniu córci, że baja to nagroda za posprzątany pokój, a bałagan oznacza spanko w ciszy. No i córcia się zbuntowała (a nie często się to zdarza), skrzyżowała ręce i powiedziała stanowczo "nie" godząc się ze złością na spanie bez bajki.
Poszła spać, dość szybko zasnęła.
Budzę się w nocy. Patrzę na zegar - 2:05.
Serce zadudniło, bo słychać jakieś podejrzane hałasy.
Otwieram oczy. W pokoju córci świeci się światło.
Obudziłam męża i poprosiłam, by sprawdził co się dzieje.
Słyszę jak m. pyta niuńki "co robisz Juleczko?"
Niunia odpowiada niewinnym głosikiem: "sprzątam tak jak chciałeś tatusiu"... ;))
W środku nocy Jula sama omiotła pokój na błysk!! Później spytała grzecznie tatusia, czy teraz puści jej Kubusia...
Czego się nie zrobi dla Kubusia Puchatka ;D

Pozdrawiam serdecznie nowe obserwatorki;)
Ściskam mocno i dziękuję, że pomimo mojego ostatniego "wsiąkania" do mnie zaglądacie!!

9 lipca 2010

Dziś przyjedzie do mnie..

Witam;)
Remont u mamy pełną parą. Teraz jesteśmy na etapie robienia kuchni. Za chwilę będę malować ściany, już nie mogę się doczekać. Chcielibyśmy to wszystko skończyć jak najszybciej, mama już zmęczona bałaganem - i wcale się jej nie dziwię. Ale już bliżej niż dalej...

Co do mnie... hmm.. Mam motylki w brzuchu na myśl o tym, co mnie czeka za mw.3 tygodnie. Będę obchodzić piątą rocznicę ślubu (wiem, niewiele, lecz jakby nie było - pierwsza okrągła) ;) i dziesięciolecie bycia razem w ogóle. Nie wiem kiedy ten czas upłynął... Cieszę się, bo czeka mnie weekendowy wypad w góry i po raz pierwszy bez córci. Odpocznę sobie od codziennego terkotania: "mamusiu, a po co to robisz?", "mamo, co to jest? a dlaczego?", "mamusiu kocham cię, jesteś słodziutka" ;)) I tak caaały dzień, bez chwili wytchnienia, bez przerwy... W dodatku moja niunia chodzi za mną niczym mój cień oraz bacznie obserwuje i komentuje każdy mój ruch ;) To wspaniałe, tak. Jest kochana, mądra i słodzieńka. Ale marzę o chwili ciszy, o chwili dla siebie...

Teraz czeka mnie kolejna praca nad mebelkiem. Dziś przyjedzie do mnie bowiem mebelek pewnej Pani, odziedziczony po dziadku. Jest to witrynka w kolorze seledynu, ale właścicielce marzy się biała. Mam więc kolejne pole do popisu ;)
Czeka mnie jeszcze malowanie reklamy na ścianie kwiaciarni, w zasadzie to mój priorytet, muszę jednak poczekać, bo w chwili obecnej jestem co chwilę u mamy, a na malowanie na ścianie będę potrzebować przynajmniej dwóch dni wolnych...

Niebawem zaprezentuję zdjęcia belki nad drzwiami, którą wreszcie skończyłam. I pomalowałam też dwa krzesełka. Nie lada wyczyn, skoro planowałam to już rok temu... ;)
Oto śliczność:

Życzę wszystkim dużo słońca... ;)

Udostępnij